Katharsis: Pogo
Pozwolę zagaić mojemu najulubieńszemu pisarzowi :) :
"Taniec morris znany jest we wszystkich zamieszkanych światach multiuniwersum. Tańczy się go pod błękitnym niebem, by uczcić przebudzenie gleby, ponieważ nadchodzi wiosna i przy odrobinie szczęścia dwutlenek węgla znowu odtaje. Przymus tańca odczuwają głębinowe morskie istoty, które nigdy nie widziały słońca, i mieszkańcy miast, których jedyny kontakt z naturą polega na tym, że kiedyś swoim volvo przejechali owcę.Lucille Ball
(...)
Ale nie na tym polega tajemnica
Tajemnicą jest inny taniec."
A na imię mu POGO. Właśnie tak. Niektórzy sądzą, że imię to powstało, gdy jakiś dwuletni szkrab spróbował własnymi słowami określić podskakiwanie w górę i w dół, w górę - w dół, góra - dół, po - go... I że tym samym niedaleko mu do nazw takich jak jo-jo czy ping-pong.
To nieprawda.
Fałszywe są również dociekania, podług których tańcom tym oddają się osobnicy w ewolucji stojący niezadaleko PO GOrylu, którym się na dodatek POGOrszyło i to na tyle, że puszczają się w szaleńcza POGOń za ekstazą, nirwaną i POGOdą ducha. I, że po tym wszystkim zostaje POGOrzelisko, a do niektórych trzeba wzywać POGOtowie.
W myśl innych błędnych koncepcji ma to coś wspólnego z relaksem PO GOdzinach i zerkaniem do barku PO GOrzałkę, a do lodówki PO GOlonkę.
Jeszcze inne teorie zakładają, że maczał w tym palce król Edward I Gierek, który to panował PO GOmułce (Władysławie V Łysym).Tallulah Bankhead
Ale to wszystko nieprawda.
"Wyobraźcie sobie pola zalane pomarańczowym blaskiem płynącego nad nimi księżyca. A w dole krąg światła ogniska w pośród nocy. Grali stare przeboje: kadryle i korowody, wirujące, złożone rytmy, przy których tancerze - gdyby nosili pochodnie - kreśliliby topologiczne sieci o złożoności poza zasięgiem fizyki."
Tak naprawdę najwięcej do powiedzenia w temacie miał pan profesor Witek Przylepa, który zjawisko odkrył, zbadał i całymi latami załamywał nad nim ręce. A przy okazji nazwał je Pełnokrwistym Ogniskiem Gibkiego Opętania. Nie wiadomo dlaczego akurat tak. Pewno lubił grillować... W każdym razie nazwa (jako skrót literowiec) przyjęła się i przetrwała...Ethel Barrymore
"Były tańce, które skłaniają całkiem normalnych ludzi do wykrzykiwania "Do-si-do!" albo "Aha-ha". I nie odczuwania wstydu przez jeszcze długi czas."
Terry Pratchett "Kosiarz"
Pogo to sposób na katharsis. A także taniec. Musimy wszakże dokonać rozróżnienia między pogowaniem a walcem, salsą i namiętnym tangiem z różą w zębach. Te trzy służą do tańczenia z kimś i w kulturze naszej często bywały pretekstem i jedyną okazją, by dwoje chętnych płci przeciwnej mogło się obejmować i tulić na oczach szerokiej opini publicznej. Tu chodzi o coś innego. Zbieramy się masą pod sceną i konwenanse odkładamy na bok. Nawet poprawne są skojarzenia z rytuałami takich Indian czy innych dzikich plemion. Podobnie główne role grają tłumek, niewymuszona prostota, zachowania mocno swobodne, oraz poczucie kontaktu z siłami magii i natury, które w delikwenta wnet wnikają i w mig ze zgryzot i śmieci oczyszczają..
Zwie się to katharsis.Candice Bergen
Proste jak struna gitary i porywające jak jej brzmienie, takie jest pogo. Zdaje się też z gitarą (i instrumentami wspomagającymi) nierozerwalnie związane. Chęć do podskoków wyzwalają ostre riffy, chęć do falowania - sunące jak wąż solówki, a ochota na klaskanie przychodzi przy dominującej roli perkusji. No, może nie zawsze...
Nie da się ukryć, że czasem jest żenada...
Ale pal sześć! Szansa trafienia na klimaty, które ci nic a nic nie podejdą, jest znikoma. W rzeczywistości wiele nawet cienkich kapel, których z radia czy z płyt w ogóle nie czujesz, ze sceny tobą zakręci i popodrzuca jak szmacianą kukiełą. Będziesz dziko pląsać, w niebogłosy krzyczeć, opętańczo klaskać. I będziesz tego chciał. Wołał o jeszcze.Ingrid Bergman
No chyba, że jacyś pajace, beztalencia ostatnie, odstawią chałę z playbacku. Wtedy nie. Widzisz, cała magia tkwi w słówku live. Żywe tony, żywa muzyka, żywe emocje, prawdziwe reakcje, autentyczna więź z wykonawcą, piosenki jednorazowe: płyną, powstają (wierzysz w to) tylko dla ciebie. I to jest takie cudowne. I to powoduje, ze nawet pierwszy lepszy cherlak, byle leszcz, osobnik jak ufolud zielony, po kilku minutach będzie pięściami knockin' on the heaven's door.
Jednak, mimo wszystko, najlepiej nie być cherlakiem zielonym jak ufolud. Wtedy przeżywa się całe to nadprzyrodzone zjawisko intensywniej, pełniej i nie trzeba nawet strzelić browara "na dobry początek".
Toteż, coby nie czuć się jak byle leszcz należałoby przejść serię przygotowań. Pozwalają one wtopić się atmosferę i poczuć się częścią czegoś wielkiego tak jeszcze bardziej. Zacznijmy od zewnętrza...
Clara Bow
Strój.
Nie da się ukryć, że rockman odziany w biel poprzetykaną jasnoniebieskim i różowym wyglądałby jak potwór z Loch Ness w puszystych kapciach. Czyli bez sensu. Ten sposób bycia, ten rodzaj spojrzenia na świat przez lata powiązał się z całą masą rekwizytów, jakoś go reprezentujących. Często symbolicznych. Czasem anachronicznych. No ale zwyczajnie wstyd pokazać się na koncerciaku bez żadnego z nich. Nie twierdzę bynajmniej, ze musowo trzeba upiększyć się błyskotkami typu łańcuch, pieszczoszki, stragan z kolczykami, wysypisko ćwieków, skład złomu, paralizator, siekiera i ze dwie torby ręcznych granatów. Nie do końca o to chodzi. Sam zazwyczaj przychodzę w czerni (wszak czerń pasuje do wszystkiego :) , która jednak na frontowej stronie zawiera nieprzyzwoicie żółtego smiley'a, have_a_nice_day'a, ala Forrest Gump ;)
No i bankowo stosowną górę uzupełniają właściwe...
Fanny Brice
Buty.
Glanny rulez! Glany forever! Termin Dr.Martens figuruje ponoć i w brytyjskim słowniku angielskiego, a opisowa notka zakończona jest opisem: "patrz: kultura młodzieżowa". To jakaś namiastka niedorosłego buntu i przewrotnej kontestacji. Ale nawet pomijając ideologiczną otoczkę... spójrzmy praktycznie na sprawę. Rozchodzone glany = najwygodniejsze buciory pod słońcem. Nie wierzyć mogą tylko ci, co nigdy tego sportu nie próbowali. A wygoda w rejonie stóp i stawów zdaje się w warunkach hop-sztosowych kwestią nieodzowną, czyż nie? Do tego dochodzi jeszcze niezastąpiony przy "wyskakiwaniu" rytmu tzw. efekt kopyta. Słowem, bomba wodorowa :)
Ale, ale, żeby nie było - nie nakazuję nikomu trzymać się kurczowo tych czarnych traktorów. Spokojnie można przyjść w adkach czy nawet w trampałach, choć lepiej wystrzegać się wysokich obcasów. I z całą pewnością i dziką zaciętością unikajcie sandałów!
Z innego, zapewne letniego, koncertu pamiętam koleżankę, która niefrasobliwie założyła właśnie ten starożytny gatunek obuwia. Jeszcze dziś mam przed oczyma obrazek tego, co zostało z jej małych, uroczych paluszków... Brrrr...
Louise Brooks
Włosy.
"Kiedy jesteś piękny i młody, nie, nie, nie, nie zapuszczaj wąsów ani brody, tylko noś, noś, noś długie włosy jak my". Tak śpiewał ogniś Kuba Sienkiewicz, i choć wnosząc z jego wyglądu, śmiem wątpić, czy śpiewał aby tak naprawdę szczerze, to jednak wyśpiewał najprawdziwszą prawdę. Od kiedy zostałem domorosłym hodowcą sierści na własnej łepetynie, zdarza mi się poczuć dumę i ogólne zadowolenie z tego faktu. Dzieje się to raczej nieczęsto i przeważnie ma miejsce właśnie w tłumie koncertowym. Pogowanie bowiem oprócz samowolnego skakania składa się również, też, zazwyczaj, z raczej mało skoordynowanych wymachnięć łba. A, jako że wymachiwać łbem chyba nikt nie zwykł codziennie (choć przeróżni ludzie świat zamieszkują ;), toteż mało kto potrafi na zawołanie robić to dobrze. Na ogół brakuje płynności w ruchach. Wręcz niezbędne staje się posiadanie jakiegoś wzorca - naprowadzacza na właściwe tory. Na tym stanowisku niezmiennie od lat wielu sprawdzają się właśnie włosy. Długie włosy. Kątem oka zerkasz jak w locie układają się twe bujne sploty i starasz się prowadzić kark w taki sposób, by rozdwojone końcówki zakreślały idealne łuki. W praktyce to jeszcze prostsze. Zasadę łapie się w lot. Jednak bez wsparcia jest to lot kurczaka. Naprawdę karykaturalnie (wierzcie mi) wyglądają gostkowie niewyposażeni, co to próbują wywijać swoją własną wyobraźnią.
Dlatego czytelniku, zanim wybierzesz się na koncerciak pooszczędzaj przynajmniej przez pół roku na fryzjerze. Opłaci się.
No dobra: stoimy już w czerni, prawidłowo obuci, loki włażą nam za kołnierzyk. Coś jeszcze?
Naturalnie przydałoby się jeszcze przygotowanie mentalne.
Carol Burnett
Klimaty.
Pogo tańczy się do rocka. Tak ogólnie, bo wachlarzyk podgatunków rozciąga się od niemożliwych odmian metalu (w których raczej nie gustuję) przez ponure gotyki, mainstream, energiczny punczor, po luzackie reggae. Przy reggae są to już właściwie giby. O gibach będzie kiedy indziej. Wątpliwości nie ulega, że idąc na show przydałoby się choć odrobinkę tą wartką i ognistą muzyczkę lubić. Znaczy, nie trzeba błyszczeć wokoło wiedzą, któż to naprawdę ukatrupił Cobaina ani cóż znowu niezwykłego zawierał dżem babci Pearl... ale umieć odróżnić brzmienie gitary akustycznej od jej elektrycznego krewniaka to już by wypadało.
No i naturalnie znajomość jakichśtam piosenek bywa przydatna.
A wręcz niezbędna.
Choć zawsze znajdą się chętni do historyjek, jak to pokochali któryś z zespołów, zupełnie od niechcenia zjawiając się na ich performance, to bankowo 9 na 10 ankietowanych odpowie ci też, że zdecydowanie najlepiej bawią się przy piosenkach, które dobrze znają. Taka już ludzka natura. Przeglądając więc zapowiedzi ze zbliżających się wydarzeń wybierz lepiej te grupy, gdzie potrafisz wymienić ze dwa z ich repertuaru tytuły i tych kilka refrenów zanucić. Wiem z przeżyć własnych, że troszkę głupio człowiekowi, gdy wszyscy wokół ryczą coś donośnie, a on nie może się przyłączyć (i zostaje modlić się o refren w stylu "Naj naj naj naj, na na na na na naj naj" :)
Wskazane jest też zobaczenie (jeśli się wcześniej nie widziało) w telewizji choć jednego live show co by nie dziwić się panującym pod sceną zwyczajom. Ani nie wywalać gał na wierzch kiedy ktoś z zespołu zacznie się wyuzdanie rozbierać, podrzynać gardła kurczakom, rzucać nimi w publikę, rytualnie zabryzgiwać scenę krwią... Żartuję oczywiście. Tego rodzaju praktyki uważam za obrzydliwe i żenujące i omijam z daleka.
Maria Callas
Przypominam, że powyższe przygotowania są przydatnie lecz nie niezbędne.
Niekiedy starczy podążać za instynktem.
Live.
A teraz, już teraz, oczyma wyobraźni przenieś się na ubitą ziemię. Przed tobą światła, scena. Naokoło ścisk. Wpada kapela i przedstawia się albo i bez ostrzeżenia wyjeżdża z pierwszym przebojowym numerem, formalności zostawiając na potem. Wokół eksploduje ruch. Gdyby zaprządz komputer do obliczenia i wyświetlenia wektorów sił do każdego poruszającego się w tej masie artefaktu, w pięć sekund padłoby najlepsze pentium. Presja kieruje się ku scenie i jeśli sam też się pod nią nie pchasz, dryfujesz do tyłu.
Co robić?
Warto pamiętać o Złotych Zasadach Valaparisayaka ;)
Złote Zasady Valaparisayaka.
1. Nie bój się tłumu, on nie pogryzie.
2. Zachowaj ostrożność - w końcu to tłum.
3. Klaszcz, kiedy jest na to stosowny moment.
4. A klaskaj sobie kiedy dusza zechce.
5. Nie skacz kiedy inni stoją.
6. A skacz sobie skacz.
7. Nie rozpychaj się zbyt brutalnie.
8. A niech tam - Pchaj się ile wlezie!
9. Jeśli czujesz się na siłach, spróbuj chóralnie wspomagać kapelę w refrenie
10. Właściwie to możesz krzyczeć też inne rzeczy, niekoniecznie w refrenie.
11. Nie zachwycaj się układem choreograficznym sąsiadów(dek) - nie starają się dla ciebie.
12. Sam też nie wysilaj się na pokazówy - nie ciebie przyszli tu obejrzeć
13. Naprawdę nikt na ciebie nie patrzy - nie krępuj się i strzel łokcia frajera z prawej.
14. Nawet nie zauważy kiedy...
13. No śmiało!
15. Chyba że wygląda jak Goliat.... Wtedy radziłbym spasować.
16. I to chyba wszystko... Aha!
17. Nie wyrzucaj w górę osób o łącznej masie przekraczającej 99 kg. I równie ciężkiego siebie też na falowanie nie posyłaj.
18. Chociaż ledwie dryfujące kolosy są takie urocze...
Dość już! Gdy spytano Valaparisayaka, czy jest niezdecydowanym człowiekiem, odpowiedział: "I tak, i nie" ;)
Karen Carpenter
Od siebie dodam taką radę: Gdy przyjdzie ci w tłumie krańcowo wariacki pomysł na wyżycie się, bez wahania wdrażaj go w czyn. A jeśli nic nie przychodzi... cóż to chyba jedyna sytuacja na świecie, w której ja, Rainman, polecam robić to samo, co wszyscy.
Z jednym wyjątkiem.
Jak już się przyłączasz, bądź tym, co pierwszy wyrywa się z oklaskami, tym co najszybciej zapala nastrojowy płomień zapalniczki, i tym co krzyczy najgłośniej z krzyczących. Bądź kimś więcej niż twarzą w tłumie. Bądź tłumem.
I tyle. That's all folks. To naprawdę wszystko, czego trzeba do wywołania reakcji oczyszczającej.
A gdzie skrył się ten cały katharsis?
Cóż, oddam głos mojemu Bioenergoterapeucie. :)
"Wiedziemy życia przepełnione bałaganem. Gubimy się w chaosie, kluczymy wśród sprzeczności. Zapodziani miedzy czernią a bielą w lesie wyblakłych kolorów, świetliki bierzemy za łunę pożaru, a na słońce patrzymy jak na szkodliwy zdrowiu rentgen.
Tracimy z oczu to, co naprawdę ważne.
Potrzebny nam katharsis.
Znajdziemy go w muzyce. Tej tak silnie poruszającej ciało i ducha. Każda jedna pchełka w skłębionym motłochu zziajana i sponiewierana, jak dywan na trzepaku, czuje jak z tego dywanu kurz i brud wypełza i znika. Klaszczące dłonie krzesają roje czarnych, piekielnych motyli. Wznoszą się i pękają zapadają w nicość, na zawsze. Z łupiących w parkiet butów, z poszarpanych nogawek wyłażą wstrętne karaluchy i one też giną, rozdeptane przez radość. Z każdym spontanicznym okrzykiem wypływa dym, ten tyle dni duszący wnętrze ból, by już nigdy nie wrócić. Z każdą chwilą jest go mniej.
Ten strumień dźwięku i emocji przenika cię, jest jak podmuch tornada, jak nurt powodzi płynący przez twe mieszkanie. Znajdujesz i chwytasz się tego, co dla ciebie najcenniejsze, a zbędnym śmieciom dajesz odpłynąć.
Zostajesz z tym, co dla się dla ciebie liczy. Teraz widzisz to wyraźnie."
Bioenergoterapeuta
Diahann Carroll
Wszystko, co ten człowiek tu napisał, jest prawdą. Choć nie zawsze nadążam za jego metaforyką, to mogę bezbłędnie odgadnąć o jakie uczucie mu chodzi.
Znam je. Przychodzi zwykle w dzień po koncercie, a czasem i zaraz po zabawie. Słodki ból w karczychu, ilekroć powraca, towarzyszą mu uśmiechy. I taka ogólna lekkość, jasność myśli. Zawsze o przejściu takiego katharsis czuję się spełniony. Wiem, kim chcę być, co dalej robić, tyle dróg staje otworem, perspektywy chwytają mnie za rękę. I ruszamy w drogę.
Jeśli czytelniku męczy cię depresja. Nie skutkują, dobre rady z tygodników i TV ... Błądzisz. Znaczy to, że potrzeba ci katharsisu.
Nie żałuj. Zbliża się lato, wakacje, zbliża się sezon festiwali. Nie żałuj sobie. Zabieraj manatki i w drogę. Na koncert. Na pogo. I nie zapomnij zapuścić włosów :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz